Deweloperzy, weźcie odpowiedzialność za Wrocław!
Prywatyzacja zysków przy jednoczesnym uwspólnieniu kosztów – tak można określić stosunek większości firm deweloperskich do ogółu mieszkańców Wrocławia w ostatnich latach. Czy deweloperzy powinni rekompensować wrocławianom problemy związane z tworzeniem osiedli w tzw. polu kukurydzy (choć według reklamy zawsze “10 minut od centrum”), bez dostępu do usług i transportu zbiorowego?
Scenariusz jest od lat podobny. Miasto uchwala plan zagospodarowania przestrzennego dopuszczający zabudowę kolejnego terenu na peryferiach. Ewentualnie – nie uchwala planu wcale bądź modyfikuje go tuż przed startem budowy na życzenie inwestora. Następnie sprzedaje działkę. Z terenu przeznaczonego pod zabudowę znika zieleń i stopniowo pojawiają się kolejne bloki lub domy. Nie pojawia się, niestety, szkoła podstawowa ani gimnazjum. Nie pojawiają się też: boisko, basen, centrum kultury, park, plac zabaw. Autobus jeździ co pół godziny, ale i tak trzeba iść na przystanek przez błoto (nie ma chodnika), więc… wszyscy mieszkańcy mają auto (albo dwa) i parkują je na klepisku, które kiedyś było trawnikiem. Każdego ranka stają w korku, jadąc do pracy. Tworzą korek również po południu, wracając z pracy i wieczorem, bo chcą się umówić ze znajomymi, więc i tak muszą dotrzeć do centrum. Część z nich mogłaby pojechać tramwajem, ale miasto nowych linii tramwajowych budować nie zamierza.
W chwili, gdy deweloper kończy swoją inwestycję i liczy zyski, problemy mieszkańców miasta zaczynają narastać. Dobrze widać to codziennie rano na Swojczycach i Strachocinie, na które w ostatnich latach wprowadziło się kilka tysięcy osób, a przecież będzie ich jeszcze więcej. Dlaczego deweloperzy nie zaproponowali władzom miasta współfinansowania przedłużenia linii tramwajowej z Sępolna na Swojczyce lub władzom województwa i PKP remontu linii kolejowej Wrocław Sołtysowice-Jelcz-Miłoszyce? Dlaczego nie zdecydowali się na postawienie na osiedlach kilku stacji roweru miejskiego i stworzenie trasy rowerowej do pętli na Sępolnie i Bartoszowicach?
Czy przerzucenie na mieszkańców tych “ukrytych” kosztów inwestycji jest w porządku?
Czy firmy, które postawiły (i postawią) osiedla na Jagodnie, Stabłowicach, Maślicach, Ołtaszynie, Psim Polu mogłyby partycypować w kosztach budowy linii tramwajowych i przystanków kolejowych? A może deweloper-twórca Osiedla Kminkowa powinien sfinansować budowę chodnika i pętli autobusowej w tym miejscu, zamiast zmuszać do tego wszystkich wrocławskich podatników? Może powinien na swój koszt zbudować ciąg pieszo-rowerowy na Pełczyńskiej?
Zapewne część Czytelników zwróci uwagę, że przecież do budżetu miasta trafiają wpływy ze sprzedaży działki i podatków płaconych przez firmę oraz właścicieli nowych mieszkań. Tylko czy koszty takich “inwestycji” z punktu widzenia miasta nie są o wiele większe, niż wspomniane wpływy? Koszty korków (związane z traconym czasem, hałasem, negatywnym wpływem zanieczyszczenia powietrza na zdrowie mieszkańców czy spadkiem cen nieruchomości usytuowanych przy zakorkowanych ulicach), rozlewanie się miasta (kolejni mieszkańcy “zachęceni” do opuszczenia Wrocławia) oraz inne tzw. koszty ukryte i społeczne… Czy dla ogółu mieszkańców naszego miasta nie byłoby lepiej, gdyby te nowe osiedla w polu nigdy nie powstały? Zdaje się, że nie zastanawiają się nad tym nawet miejscy planiści, pozostawiając rozwój sytuacji “mechanizmom wolnego rynku” i dobrej woli deweloperów.
Niestety dziś za normalną uznajemy sytuację, w której deweloper stawia bloki i nic więcej go nie interesuje.